To co widziałem w pałacu całkowicie mnie rozwaliło, ale mimo tego całego zamieszania w moim umyśle oraz nagłego bólu głowy spowodowanego nadmiarem wrażeń, znalazłem spokój, którego, odkąd tu przybyłem, nie posiadałem. To były dla mnie naprawdę fantastyczne wieści. Cała ta sytuacja potoczyła się tak szybko, że nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy wraz z Line'em znaleźliśmy się za pałacowymi wrotami, już gotowi do drogi powrotnej. Muszę się jak najszybciej położyć, bo chyba zaraz zwymiotuję z tego szczęścia. Szlag, moja głowa.
- Nie miałbyś nic przeciwko jakbyśmy po drodze wstąpili do pani Jasi? - zapytał mój towarzysz, gdy schodziliśmy ze schodów, które prowadziły do zamkowego, złotego przejścia.
- Pani… Jasi? - głowa nie dawała mi za bardzo żyć, ale po chwili i tak złączyłem minimalnie wątki, których nie znałem, ale mniejsza. - Twój świat. Jakbym mógł mieć niby coś przeciwko?
- Wiesz… Jakbyś może wolał wrócić do naszego domku, to bym przecież nie targał cię tam siłą – wyjaśnił. Słuchając tej krótkiej wypowiedzi, znowu zwróciłem uwagę na jego oczy. Na powrót były zielone. Wcześniej mnie to nie zdziwiło, przez nagły atak niezwykłej, wewnętrznej euforii, której i tak nie było po mnie widać, ale teraz w sumie dałem się nawet ponieść i tej dziecięcej ciekawości.
- Line, czemu w środku zamku kolor oczu zmienił ci się na złoty?
- Hm? - tak nagle zwrócił łebek ku mnie. - A, że to… Mam tak kiedy bardzo się ekscytuję i cieszę, taaaaaak baaaardzo – tu rozpostarł ręce jakby udawał samolot. - Cieszyłem się z twojego szczęścia i tego, że może niedługo wrócisz już do swojej rodziny – tu, na wyrażenie „z twojego szczęścia” oczy znowu mignęły mu kolorem złotym. - Mój brat ma odwrotnie. Zmienia mu się, gdy jest bardzo, bardzo zły… - westchnął smętnie. - Ale to rzadkość. Mój kochany braciszek jest najspokojniejszą osobą w całym wszechświecie! - zaśmiał się lekko, widocznie zadowolony z charakteru Wenera. Nie ma co, oni strasznie dobrze się dogadują, co można od razu wyczytać po ich zachowaniu. Wydaje mi się nawet, co jest troszkę smutnym spostrzeżeniem, że czarnowłosy robi Line'owi za jednego z rodziców…
- Dobra… W ogóle to po co chcesz się udać do tej całej „pani Jasi”? - zmieniłem temat, by odegnać tą idiotyczną myśl, której i tak nie powiem głośno. Najprawdopodobniej i tak się mylę.
- Wener poprosił mnie bym kupił u niej parę rzeczy na kolację – odrzekł, skręcając w jedną z kolorowych uliczek.
- Aha.
Podczas drogi między nietypowymi budynkami, a ulicami, mijaliśmy mnóstwo kolejnych niewyobrażalnych istot. Tu skrzydła, tam rogi, jakieś humanoidalne kozy, koty, widziałem kilka zwykłych kur, może owiec, jakiś lis, znowu te królicze uszy, a może psie? Nie wiem. Normalnie jak jeden wielki zbiór baśni fantasy i filmów science-fiction.
Czuję się jak bohater jakiegoś twórcy. Pisarza, który wszystko sam stworzył, a za pomocą czarnej magii lub innej podobnej mocy wsadził mnie w swoją powieść. Przewiduje każdy mój ruch i toruje mnie do swojego wymarzonego finału. On zna całą tą historię na pamięć, a ja według jego chorego scenariusza muszę poznać ją sam. Pytanie kto jest na tyle okropny, by przypadkową sobie osobę wrzucić do takiego świata? Albo może nie do końca taką przypadkową?
Oh, dobra, Adam, bo odpływasz. Za dużo teorii spiskowych. Mózg ci się przegrzewa. Nie myślisz racjonalnie, bo głowa cię boli. Ugh…
Potrząsnąłem, aż swoim łbem by przestać zadręczać się tymi chorymi wizjami, których nie powstydziłby się żaden reżyser pokroju Tima Burtona. Zawsze przychodzą mi jakieś dziwaczne pomysły, kiedy mój mózg jest nagle atakowany przez terrorystów, wyznających zasadę „Nie liczy się celność, a pojemność magazynka”.
Przez to moje zamyślenie nie zwróciłem nawet uwagi gdy Line zniknął za drzwiami budynku, do którego najprawdopodobniej właśnie szliśmy. Prostota, nad prostotą – zwykły, tradycyjny warzywniak. No dobra, może nie taki zwykły.
- Adam? Coś nie tak? - zza pomalowanych na zielono, drewnianych drzwi sklepiku wychyliła się jasna główka mojego nowego kumpla. - Czemu nie wchodzisz?
- Zamyśliłem się – powiedziałem dołączając do niego.
W środku pachniało ciastem rabarbarowym. I w sumie tylko tyle mnie zainteresowało, bo pachniało tak jak… U mojej babci. U mojej zmarłej pięć lat temu babci. Nagłe ciepło ogarnęło moje serce, które jednak zaraz zostało przebite lodowatym szpikulcem. Ścisnęło mi gardło, nie mogłem złapać oddechu. Złapałem się za klatkę piersiową, kierując moje kroki natychmiast do wyjścia, by stanąć na nowo w świetle słońca. Jeden głębszy wdech, a po chwili wydech…
Z babcią miałem kontakt taki, jak jeszcze z żadną inną osobą. To ona była dla mnie jedyną przyjaciółką. Przez swój charakter nie potrafiłem podejść do kogoś i zagadać. Nawet po prostu nie chciałem. Babcia była jedyna, która potrafiła odgadnąć kiedy kłamię, lub kiedy jest mi źle. Ona jedyna z całego mojego otoczenia. Nawet rodzicie nie starali się mieć ze mną tyle wspólnego. Po pięciu latach, nie sądziłem, że idiotyczny zapach może przywołać u mnie tak silny ból, jaki czułem na jej pogrzebie. To wina tego bólu głowy, on wszystko potraja…
Line wybiegł za mną, natychmiast obejmując mnie czule ramieniem. Nie zauważyłem tego, że nawet zacząłem się krztusić. Poklepał mnie po plecach, starając się jakoś pomóc.
- M-masz na coś uczulenie..? - zapytał z troską w głosie, niemożliwie przejęty. Zaprzeczyłem tylko ruchem głowy.
- T-trudno mi się oddycha… W-w tym „zapachu”… - powiedziałem, między jednym kaszlnięciem, a drugim, dając najbardziej możliwe, a dodatkowo prawie prawdziwe wytłumaczenie, na moje zachowanie. - N-nic mi nie jest… Przeżyje… Możesz wracać i zrobić te zakupy… - udało mi się dodać te zdania, po chwili, gdy tylko głaz, który miałem na płucach pozwolił mi mówić wyraźniej.
- Na pewno..? - a ten dalej drążył. Jego opiekuńczy głos w tej chwili mnie tylko dobijał.
- Tak, tak… Wracaj. Poczekam tutaj – odrzekłem już z lekką irytacją.
Białowłosy przytaknął, ale po jego minie mogłem wyczytać, że ze spokojem na duszy, nie odbędzie tych zakupów. Po odczekaniu kilku sekund, Line w końcu mnie posłuchał i zniknął ponownie za zielonymi drzwiami sklepu. Wyprostowałem się, biorąc jeszcze kilka głębszych wdechów.
Moja głowa bardzo dawała o sobie znać. Takie bóle głowy są u mnie rzadkością. Najczęściej zdarzają się od nadmiaru emocji, których już nie daję rady ukrywać. W końcu widoczne szczęście w moim przypadku, to również mało spotykane wydarzenie. Głupie ciasto rabarbarowe. Nie jadłem go od pięciu lat, ze względu na zapach, który zawsze mi o Niej przypominał.
Auć, znowu to kłucie w sercu. Mogę jakoś rozkruszyć ten głaz na klatce piersiowej, który uniemożliwia mi oddychanie? Chyba po prostu musiałbym się przespać.
Odwróciłem się w końcu w stronę sklepu. Na szczęście przez drzwi, ani okna ten zapach nie uciekał, więc mogłem ze spokojem oddychać pełną piersią… No, jednak nie do końca.
Przez okno tego skromnego budynku, mogłem dostrzec jak Line rozmawia z jakąś kobietą. Pewnie tą panią Jasią, o której wspominał. Miała ona krótkie brązowe włosy, z których wystawały, również brązowe, królicze uszy. Ta sama rasa co mój kumpel i jego braciszek. Może są rodziną? Albo coś w tym rodzaju. Chociaż nie wyglądają za podobnie… Przez okno nie widziałem wszystkiego, a dodatkowo jej okrągłe okulary w grubych oprawkach, przeszkadzały mi w dokładnym przyjrzeniu się jej oczom. Nie wiem czego konkretnie chciałbym się w nich doszukać. Pewnie byłyby zielone, jak u tamtych dwóch, albo i nawet złote.
Westchnąłem.
Teraz więc rozejrzałem się po okolicy. Jedna długa droga wzdłuż domów oraz mała uliczka, prowadząca do drogi, z której przyszliśmy. Budynek sklepu był cały, w odcieniu jasnego błękitu. Nad drzwiami i długim oknem, pokazującym jego wnętrze, stał wywieszony szyld z namalowanym zajączkiem, obok którego widniał dziwny napis. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo dla mnie to mógłby być zwykły, ozdobny szlaczek. Czyli nawet własny alfabet tu mają?
Kostka brukowa tutaj - w przeciwieństwie do głównej, kamiennej drogi, która świeciła w oczy kolorem żółtym - była szara, jak każda inna, prawie jak w moim świecie. Wydeptana i zniszczona od kataklizmów pogodowych. Jedyna różnica była taka, że mieszkańcy ewidentnie o to miasteczko dbali. Nigdzie nie walał się żaden papierek, ani inny śmieć, a kubły na ów odpadki, zdawały się znajdować tylko przy głównej drodze, gdzie panował największy ruch. Na tej ulicy, na której się znajdowałem, widziałem góra dwie osoby – jakąś kozią panią z koszem zakupów oraz chłopca, tego z misimi uszami i ogonem, który przybiegł tu za piłką. Żadna z osób nie zwróciła jakoś na mnie zbytniej uwagi. Pewnie dla nich, tak jak za pierwszym razem dla Line'a, jestem kimś naturalnym, kimś kto mieszkał tu już od dawna. Na pozór nie różniłem się prawie niczym od nich, a zdarzyło mi się zauważyć kilka normalnie wyglądających osób…
Na przykład Księżna! Wygląda jak każda zwykła pięciolatka! Nie licząc tych różowych włosów! Dać jej zaraz jakiś blond, albo jasny brąz i można by przypuszczać, że ta dziewczynka startuje w jakimś chorym konkursie na miss piękności dla małych dzieci!
- Już się lepiej czujesz? - nagle przede mną pojawił się Line. Przestraszyłem się aż. - Oh, wybacz, nie chciałem cię zaskoczyć… - dodał szybko, widząc jak niechcący zrobiłem odruchowy krok w tył, albo raczej typowy podskok. Jego mina nadal wyrażała okropne zmartwienie. Widać, iż u niego i jego brata opiekuńczość jest wrodzona. Szkoda tylko, że jeden pokazuje to tak, a drugi tak…
- Ta, już mi lepiej… - chociaż w sumie nie. Głowa nadal trochę mnie pobolewała. Terroryści, halo, proszę się tam uspokoić. Moja głowa to nie miejsce na wojnę.
- Możemy wracać, mam wszystko – wskazał na zieloną torbę, którą miał przewieszoną przez ramię. Była wypchana różnymi rzeczami i zrobiona chyba z… trawy? Albo z jakiejś innej rośliny. Na pewno z rośliny.
Wracaliśmy znaną mi już, nawet trochę wydeptaną ścieżką. Las, pod koniec dnia zdawał się być trochę bardziej ponury, ale zapach, który roznosił się w nim był bardzo kojący i uśmierzał mój ból, który zaczął zanikać. Na szczęście. Mogłem na nowo podjąć rozmyślanie o tym wszystkim co mnie dziś spotkało. Księżna… Wyrocznia… Falveey… Pani Jasia… Ci wielcy koci ochroniarze! Oni byli najlepsi! Kto by się tego spodziewał?!
- Lepiej się czujesz? - zapytał po dłuższym czasie Line, tym samym zmartwionym tonem co wcześniej.
Miałem zamiar mu odpowiedzieć, ale coś wyrwało mnie z tej chęci. Krzyk, który robił się coraz głośniejszy. Mój towarzysz też zwrócił na to uwagę, dlatego się zatrzymaliśmy, okazało się to jednak zgubną decyzją.
Wprost na Line’a ktoś spadł, przewracając go. Znów chciałem coś powiedzieć, ale po sekundzie i na mnie jakaś osoba wpadła. Co ja bym dał, żeby w tym momencie być ścianą i nie paść jak kłoda…
- Ups! P-przepraszam! - usłyszałem jakiś wysoki, dziewczęcy głos, jednak nie należał on na pewno do persony, która wylądowała na mnie. Ten, który na mnie wpadł, tylko się zaśmiał, a następnie podparł na rękach.
- Daj spokój Lili… - odparł, zwracając głowę w stronę Line’a oraz owej dziewczyny, a po chwili z powrotem na mnie. - Hej, nie widziałem cię tu wcześniej. Przeniosłeś się skądś?
- Lili! Heliks! - tym razem królikouszny nie dał mi dojść do głosu. Musiał obowiązkowo przytulić się do swojej blond-włosej przyjaciółki, która zachichotała cicho, by dopiero po chwili się w niego wtulić.
- Witam, witam, jak tam Lineworch? - odezwał się znów osobnik, będący na mnie. Odchrząknąłem jednoznacznie. - O! Przepraszam, już schodzę – wstał wtem jak oparzony, a po sekundzie podał mi rękę. Nie skorzystałem jednak z jego pomocy, na co on wzruszył ramionami.
- Jak miło mi was widzieć! - zaśmiał się Line, podnosząc się z ziemi, wraz z ową Lili. - Proszę, poznajcie Adama – wskazał na mnie, po czym przeniósł dłoń na swoich przyjaciół. - A to jest Heliks i Lili.
- Jak już pytałem, przeniosłeś się skądś? - zagadnął chłopak na nowo.
Miał on ciemne, ale blade zielone włosy ulizane do tyłu. Nosił stary, poszarpany płaszcz, a przy jego nogach zwisał łuskowaty ogon. Dodatkowo przy plecach odsłaniały się jego nietoperze – bardziej smocze? – skrzydła.
- Można powiedzieć, że tak, ale nie z własnej woli – odparłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Moja intuicja podpowiadała mi, że… W sumie nie wiem co, ale było to złe przeczucie.
- Skąd pochodzisz? - tym razem odezwała się dziewczyna, zaczesując swoje lśniące kosmyki włosów za szpiczaste, elfie ucho. Znowu głowa zaczynała mnie boleć… - Z Pajęczych Lasów?
- Nie przeżyłby tam ani minuty – skomentował Heliks po tym jak mi się bardziej przyjrzał.
- Czerwone Pustynie? - Lili znowu próbowała zgadnąć. Tym razem ja zaprzeczyłem, nie wiedziałem jak wyjaśnić całą prawdę. Nawet nie byłem pewny, czy mogę im wszystko od razu zdradzić. Dopiero co się dowiedziałem jak mają na imię!
- Adam przedostał się tu z zupełnie innego świata – jak mogłem się domyślić, Line nie miał żadnych zahamowań i chętnie im wszystko zdradzi… - Nie pochodzi stąd. Z żadnej innej części, tylko z innego wymiaru! - jego podekscytowanie tym całym tematem odbijało się negatywnie na moim samopoczuciu. Ciekawe dlaczego.
- Ohoho… - sarkastyczny śmiech „wężownika”, albo żmii. - Miło w takim razie mi cię poznać.
Odpowiedziałem przytaknięciem. Mi nie było tak miło.
- Nie, żeby coś, ale ja może się ulotnię – powiedziałem w końcu, idąc w stronę, w którą wydawało mi się, że jest domek królików.
- Huh? Czemu? - Line zaraz się otrząsnął z podekscytowania, zmieniając ton głosu na przygnębiony.
- No… Źle się czuję, chciałbym się położyć… - odparłem, nadal idąc przed siebie, ale wolnym krokiem.
- Oh… Rozumiem… No to czekaj! - zwrócił się jeszcze z powrotem do swoich przyjaciół. - Spotkajmy się jutro! Zapraszam do nas na ciastka!
Ja tylko pomachałem im na pożegnanie, po czym skupiłem się na drodze powrotnej.
Kolejne osoby do zapamiętania, jak świetnie...
- Nie miałbyś nic przeciwko jakbyśmy po drodze wstąpili do pani Jasi? - zapytał mój towarzysz, gdy schodziliśmy ze schodów, które prowadziły do zamkowego, złotego przejścia.
- Pani… Jasi? - głowa nie dawała mi za bardzo żyć, ale po chwili i tak złączyłem minimalnie wątki, których nie znałem, ale mniejsza. - Twój świat. Jakbym mógł mieć niby coś przeciwko?
- Wiesz… Jakbyś może wolał wrócić do naszego domku, to bym przecież nie targał cię tam siłą – wyjaśnił. Słuchając tej krótkiej wypowiedzi, znowu zwróciłem uwagę na jego oczy. Na powrót były zielone. Wcześniej mnie to nie zdziwiło, przez nagły atak niezwykłej, wewnętrznej euforii, której i tak nie było po mnie widać, ale teraz w sumie dałem się nawet ponieść i tej dziecięcej ciekawości.
- Line, czemu w środku zamku kolor oczu zmienił ci się na złoty?
- Hm? - tak nagle zwrócił łebek ku mnie. - A, że to… Mam tak kiedy bardzo się ekscytuję i cieszę, taaaaaak baaaardzo – tu rozpostarł ręce jakby udawał samolot. - Cieszyłem się z twojego szczęścia i tego, że może niedługo wrócisz już do swojej rodziny – tu, na wyrażenie „z twojego szczęścia” oczy znowu mignęły mu kolorem złotym. - Mój brat ma odwrotnie. Zmienia mu się, gdy jest bardzo, bardzo zły… - westchnął smętnie. - Ale to rzadkość. Mój kochany braciszek jest najspokojniejszą osobą w całym wszechświecie! - zaśmiał się lekko, widocznie zadowolony z charakteru Wenera. Nie ma co, oni strasznie dobrze się dogadują, co można od razu wyczytać po ich zachowaniu. Wydaje mi się nawet, co jest troszkę smutnym spostrzeżeniem, że czarnowłosy robi Line'owi za jednego z rodziców…
- Dobra… W ogóle to po co chcesz się udać do tej całej „pani Jasi”? - zmieniłem temat, by odegnać tą idiotyczną myśl, której i tak nie powiem głośno. Najprawdopodobniej i tak się mylę.
- Wener poprosił mnie bym kupił u niej parę rzeczy na kolację – odrzekł, skręcając w jedną z kolorowych uliczek.
- Aha.
Podczas drogi między nietypowymi budynkami, a ulicami, mijaliśmy mnóstwo kolejnych niewyobrażalnych istot. Tu skrzydła, tam rogi, jakieś humanoidalne kozy, koty, widziałem kilka zwykłych kur, może owiec, jakiś lis, znowu te królicze uszy, a może psie? Nie wiem. Normalnie jak jeden wielki zbiór baśni fantasy i filmów science-fiction.
Czuję się jak bohater jakiegoś twórcy. Pisarza, który wszystko sam stworzył, a za pomocą czarnej magii lub innej podobnej mocy wsadził mnie w swoją powieść. Przewiduje każdy mój ruch i toruje mnie do swojego wymarzonego finału. On zna całą tą historię na pamięć, a ja według jego chorego scenariusza muszę poznać ją sam. Pytanie kto jest na tyle okropny, by przypadkową sobie osobę wrzucić do takiego świata? Albo może nie do końca taką przypadkową?
Oh, dobra, Adam, bo odpływasz. Za dużo teorii spiskowych. Mózg ci się przegrzewa. Nie myślisz racjonalnie, bo głowa cię boli. Ugh…
Potrząsnąłem, aż swoim łbem by przestać zadręczać się tymi chorymi wizjami, których nie powstydziłby się żaden reżyser pokroju Tima Burtona. Zawsze przychodzą mi jakieś dziwaczne pomysły, kiedy mój mózg jest nagle atakowany przez terrorystów, wyznających zasadę „Nie liczy się celność, a pojemność magazynka”.
Przez to moje zamyślenie nie zwróciłem nawet uwagi gdy Line zniknął za drzwiami budynku, do którego najprawdopodobniej właśnie szliśmy. Prostota, nad prostotą – zwykły, tradycyjny warzywniak. No dobra, może nie taki zwykły.
- Adam? Coś nie tak? - zza pomalowanych na zielono, drewnianych drzwi sklepiku wychyliła się jasna główka mojego nowego kumpla. - Czemu nie wchodzisz?
- Zamyśliłem się – powiedziałem dołączając do niego.
W środku pachniało ciastem rabarbarowym. I w sumie tylko tyle mnie zainteresowało, bo pachniało tak jak… U mojej babci. U mojej zmarłej pięć lat temu babci. Nagłe ciepło ogarnęło moje serce, które jednak zaraz zostało przebite lodowatym szpikulcem. Ścisnęło mi gardło, nie mogłem złapać oddechu. Złapałem się za klatkę piersiową, kierując moje kroki natychmiast do wyjścia, by stanąć na nowo w świetle słońca. Jeden głębszy wdech, a po chwili wydech…
Z babcią miałem kontakt taki, jak jeszcze z żadną inną osobą. To ona była dla mnie jedyną przyjaciółką. Przez swój charakter nie potrafiłem podejść do kogoś i zagadać. Nawet po prostu nie chciałem. Babcia była jedyna, która potrafiła odgadnąć kiedy kłamię, lub kiedy jest mi źle. Ona jedyna z całego mojego otoczenia. Nawet rodzicie nie starali się mieć ze mną tyle wspólnego. Po pięciu latach, nie sądziłem, że idiotyczny zapach może przywołać u mnie tak silny ból, jaki czułem na jej pogrzebie. To wina tego bólu głowy, on wszystko potraja…
Line wybiegł za mną, natychmiast obejmując mnie czule ramieniem. Nie zauważyłem tego, że nawet zacząłem się krztusić. Poklepał mnie po plecach, starając się jakoś pomóc.
- M-masz na coś uczulenie..? - zapytał z troską w głosie, niemożliwie przejęty. Zaprzeczyłem tylko ruchem głowy.
- T-trudno mi się oddycha… W-w tym „zapachu”… - powiedziałem, między jednym kaszlnięciem, a drugim, dając najbardziej możliwe, a dodatkowo prawie prawdziwe wytłumaczenie, na moje zachowanie. - N-nic mi nie jest… Przeżyje… Możesz wracać i zrobić te zakupy… - udało mi się dodać te zdania, po chwili, gdy tylko głaz, który miałem na płucach pozwolił mi mówić wyraźniej.
- Na pewno..? - a ten dalej drążył. Jego opiekuńczy głos w tej chwili mnie tylko dobijał.
- Tak, tak… Wracaj. Poczekam tutaj – odrzekłem już z lekką irytacją.
Białowłosy przytaknął, ale po jego minie mogłem wyczytać, że ze spokojem na duszy, nie odbędzie tych zakupów. Po odczekaniu kilku sekund, Line w końcu mnie posłuchał i zniknął ponownie za zielonymi drzwiami sklepu. Wyprostowałem się, biorąc jeszcze kilka głębszych wdechów.
Moja głowa bardzo dawała o sobie znać. Takie bóle głowy są u mnie rzadkością. Najczęściej zdarzają się od nadmiaru emocji, których już nie daję rady ukrywać. W końcu widoczne szczęście w moim przypadku, to również mało spotykane wydarzenie. Głupie ciasto rabarbarowe. Nie jadłem go od pięciu lat, ze względu na zapach, który zawsze mi o Niej przypominał.
Auć, znowu to kłucie w sercu. Mogę jakoś rozkruszyć ten głaz na klatce piersiowej, który uniemożliwia mi oddychanie? Chyba po prostu musiałbym się przespać.
Odwróciłem się w końcu w stronę sklepu. Na szczęście przez drzwi, ani okna ten zapach nie uciekał, więc mogłem ze spokojem oddychać pełną piersią… No, jednak nie do końca.
Przez okno tego skromnego budynku, mogłem dostrzec jak Line rozmawia z jakąś kobietą. Pewnie tą panią Jasią, o której wspominał. Miała ona krótkie brązowe włosy, z których wystawały, również brązowe, królicze uszy. Ta sama rasa co mój kumpel i jego braciszek. Może są rodziną? Albo coś w tym rodzaju. Chociaż nie wyglądają za podobnie… Przez okno nie widziałem wszystkiego, a dodatkowo jej okrągłe okulary w grubych oprawkach, przeszkadzały mi w dokładnym przyjrzeniu się jej oczom. Nie wiem czego konkretnie chciałbym się w nich doszukać. Pewnie byłyby zielone, jak u tamtych dwóch, albo i nawet złote.
Westchnąłem.
Teraz więc rozejrzałem się po okolicy. Jedna długa droga wzdłuż domów oraz mała uliczka, prowadząca do drogi, z której przyszliśmy. Budynek sklepu był cały, w odcieniu jasnego błękitu. Nad drzwiami i długim oknem, pokazującym jego wnętrze, stał wywieszony szyld z namalowanym zajączkiem, obok którego widniał dziwny napis. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo dla mnie to mógłby być zwykły, ozdobny szlaczek. Czyli nawet własny alfabet tu mają?
Kostka brukowa tutaj - w przeciwieństwie do głównej, kamiennej drogi, która świeciła w oczy kolorem żółtym - była szara, jak każda inna, prawie jak w moim świecie. Wydeptana i zniszczona od kataklizmów pogodowych. Jedyna różnica była taka, że mieszkańcy ewidentnie o to miasteczko dbali. Nigdzie nie walał się żaden papierek, ani inny śmieć, a kubły na ów odpadki, zdawały się znajdować tylko przy głównej drodze, gdzie panował największy ruch. Na tej ulicy, na której się znajdowałem, widziałem góra dwie osoby – jakąś kozią panią z koszem zakupów oraz chłopca, tego z misimi uszami i ogonem, który przybiegł tu za piłką. Żadna z osób nie zwróciła jakoś na mnie zbytniej uwagi. Pewnie dla nich, tak jak za pierwszym razem dla Line'a, jestem kimś naturalnym, kimś kto mieszkał tu już od dawna. Na pozór nie różniłem się prawie niczym od nich, a zdarzyło mi się zauważyć kilka normalnie wyglądających osób…
Na przykład Księżna! Wygląda jak każda zwykła pięciolatka! Nie licząc tych różowych włosów! Dać jej zaraz jakiś blond, albo jasny brąz i można by przypuszczać, że ta dziewczynka startuje w jakimś chorym konkursie na miss piękności dla małych dzieci!
- Już się lepiej czujesz? - nagle przede mną pojawił się Line. Przestraszyłem się aż. - Oh, wybacz, nie chciałem cię zaskoczyć… - dodał szybko, widząc jak niechcący zrobiłem odruchowy krok w tył, albo raczej typowy podskok. Jego mina nadal wyrażała okropne zmartwienie. Widać, iż u niego i jego brata opiekuńczość jest wrodzona. Szkoda tylko, że jeden pokazuje to tak, a drugi tak…
- Ta, już mi lepiej… - chociaż w sumie nie. Głowa nadal trochę mnie pobolewała. Terroryści, halo, proszę się tam uspokoić. Moja głowa to nie miejsce na wojnę.
- Możemy wracać, mam wszystko – wskazał na zieloną torbę, którą miał przewieszoną przez ramię. Była wypchana różnymi rzeczami i zrobiona chyba z… trawy? Albo z jakiejś innej rośliny. Na pewno z rośliny.
~*~
Wracaliśmy znaną mi już, nawet trochę wydeptaną ścieżką. Las, pod koniec dnia zdawał się być trochę bardziej ponury, ale zapach, który roznosił się w nim był bardzo kojący i uśmierzał mój ból, który zaczął zanikać. Na szczęście. Mogłem na nowo podjąć rozmyślanie o tym wszystkim co mnie dziś spotkało. Księżna… Wyrocznia… Falveey… Pani Jasia… Ci wielcy koci ochroniarze! Oni byli najlepsi! Kto by się tego spodziewał?!
- Lepiej się czujesz? - zapytał po dłuższym czasie Line, tym samym zmartwionym tonem co wcześniej.
Miałem zamiar mu odpowiedzieć, ale coś wyrwało mnie z tej chęci. Krzyk, który robił się coraz głośniejszy. Mój towarzysz też zwrócił na to uwagę, dlatego się zatrzymaliśmy, okazało się to jednak zgubną decyzją.
Wprost na Line’a ktoś spadł, przewracając go. Znów chciałem coś powiedzieć, ale po sekundzie i na mnie jakaś osoba wpadła. Co ja bym dał, żeby w tym momencie być ścianą i nie paść jak kłoda…
- Ups! P-przepraszam! - usłyszałem jakiś wysoki, dziewczęcy głos, jednak nie należał on na pewno do persony, która wylądowała na mnie. Ten, który na mnie wpadł, tylko się zaśmiał, a następnie podparł na rękach.
- Daj spokój Lili… - odparł, zwracając głowę w stronę Line’a oraz owej dziewczyny, a po chwili z powrotem na mnie. - Hej, nie widziałem cię tu wcześniej. Przeniosłeś się skądś?
- Lili! Heliks! - tym razem królikouszny nie dał mi dojść do głosu. Musiał obowiązkowo przytulić się do swojej blond-włosej przyjaciółki, która zachichotała cicho, by dopiero po chwili się w niego wtulić.
- Witam, witam, jak tam Lineworch? - odezwał się znów osobnik, będący na mnie. Odchrząknąłem jednoznacznie. - O! Przepraszam, już schodzę – wstał wtem jak oparzony, a po sekundzie podał mi rękę. Nie skorzystałem jednak z jego pomocy, na co on wzruszył ramionami.
- Jak miło mi was widzieć! - zaśmiał się Line, podnosząc się z ziemi, wraz z ową Lili. - Proszę, poznajcie Adama – wskazał na mnie, po czym przeniósł dłoń na swoich przyjaciół. - A to jest Heliks i Lili.
- Jak już pytałem, przeniosłeś się skądś? - zagadnął chłopak na nowo.
Miał on ciemne, ale blade zielone włosy ulizane do tyłu. Nosił stary, poszarpany płaszcz, a przy jego nogach zwisał łuskowaty ogon. Dodatkowo przy plecach odsłaniały się jego nietoperze – bardziej smocze? – skrzydła.
- Można powiedzieć, że tak, ale nie z własnej woli – odparłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Moja intuicja podpowiadała mi, że… W sumie nie wiem co, ale było to złe przeczucie.
- Skąd pochodzisz? - tym razem odezwała się dziewczyna, zaczesując swoje lśniące kosmyki włosów za szpiczaste, elfie ucho. Znowu głowa zaczynała mnie boleć… - Z Pajęczych Lasów?
- Nie przeżyłby tam ani minuty – skomentował Heliks po tym jak mi się bardziej przyjrzał.
- Czerwone Pustynie? - Lili znowu próbowała zgadnąć. Tym razem ja zaprzeczyłem, nie wiedziałem jak wyjaśnić całą prawdę. Nawet nie byłem pewny, czy mogę im wszystko od razu zdradzić. Dopiero co się dowiedziałem jak mają na imię!
- Adam przedostał się tu z zupełnie innego świata – jak mogłem się domyślić, Line nie miał żadnych zahamowań i chętnie im wszystko zdradzi… - Nie pochodzi stąd. Z żadnej innej części, tylko z innego wymiaru! - jego podekscytowanie tym całym tematem odbijało się negatywnie na moim samopoczuciu. Ciekawe dlaczego.
- Ohoho… - sarkastyczny śmiech „wężownika”, albo żmii. - Miło w takim razie mi cię poznać.
Odpowiedziałem przytaknięciem. Mi nie było tak miło.
- Nie, żeby coś, ale ja może się ulotnię – powiedziałem w końcu, idąc w stronę, w którą wydawało mi się, że jest domek królików.
- Huh? Czemu? - Line zaraz się otrząsnął z podekscytowania, zmieniając ton głosu na przygnębiony.
- No… Źle się czuję, chciałbym się położyć… - odparłem, nadal idąc przed siebie, ale wolnym krokiem.
- Oh… Rozumiem… No to czekaj! - zwrócił się jeszcze z powrotem do swoich przyjaciół. - Spotkajmy się jutro! Zapraszam do nas na ciastka!
Ja tylko pomachałem im na pożegnanie, po czym skupiłem się na drodze powrotnej.
Kolejne osoby do zapamiętania, jak świetnie...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz