6/29/2015

Chapter II: Braciszek coś nie w sosie

Po niedługim spacerze po lesie, dziwny chłopak, w końcu zaprowadził mnie przed oblicze swojego... Domu? To nawet nie wyglądał jak typowy dom, prędzej jak... No właśnie. Nie posiadał zwyczajnych ścian, zamiast nich były korzenie.Tak, dokładnie, korzenie. Nad posiadłością wyrastało wielkie drzewo, o fioletowych liściach, którego pnącza owijały cały dom. Okna były małe i okrągłe, a ciemno-czerwone drzwi zakończone były łukiem. Wyglądał na mały, chociaż może akurat tylko z tej perspektywy. Dookoła "domku" rosła jaskrawo zielona trawa, a gdzieś na boku nawet zauważyłem mały ogródek. Tuż przed chatką, na bujanym fotelu siedział kolejny chłopak o długich uszach królika, tylko w przeciwieństwie do Line'a, jego kolory były bardziej stonowane. Miał kruczoczarne włosy i uszy, zwykłą białą koszulę oraz bordową kamizelkę, a zamiast muszki, nosił czarny krawat. Reszta jego ubioru - spodenki, buty, podkolanówki - również była tego samego koloru. Podejrzewam, że to jest ten brat, o którym wspominał Line. Ubiór mieli podobny, jednak to właśnie kolory ich różniły.
- Wróciłem! - krzyknął wesoło mój towarzysz, kiedy weszliśmy na teren posesji. - I patrz! Sprowadziłem nam gościa! - dodał po chwili wskazując na mnie.
Ciemno włosy zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie odpowiedział. Już wiem co oprócz uszu łączyło tych dwoje - kolor oczu. Obaj posiadali strasznie jasno-zielony kolor tęczówek.
- Po co go tu sprowadziłeś? - westchnął zirytowany. - Przecież ci mówiłem... Nie sprowadzaj do nas obcych.
- Ależ braciszku... On jest tutaj pierwszy raz. Miałem go tak po prostu zostawić? - białowłosy zrobił smutne oczy szczeniaka.
- Powinieneś - odpowiedział wprost. A ja myślałem, że to Line'a nie polubię... - Ech, ale skoro już tu jest... - wstał z fotela i podał mi rękę. - Miło mi cię poznać, Wener jestem - powiedział sucho, więc wychodziło na to, że wcale nie jest mu miło. Uścisnąłem jego dłoń wywracając oczami.
- Adam - odpowiedziałem, po czym go puściłem i ukryłem ręce w kieszeniach spodni.
- Nietypowe imię...
- Bo on nie jest stąd! - wtrącił się Line. - I mówi, że jest człowiekiem.
- Kim? - czarnowłosy ponownie zmierzył mnie wzrokiem, od góry do dołu. - Przyznaj się... Jesteś zmiennokształtny, albo znasz się na czarach. Zwykłych tutaj nie ma.
- Nie wiem co tu robię, nie wiem jak się tu znalazłem, ale jedno co wiem, jestem normalny. Nie mam uszu, ani się w nic nie zmieniam, nie znam się na czarach, ani na niczym innym - powiedziałem na jednym wdechu.
- Nie wiesz jak się tu znalazłeś? - Wener skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Nie wiem. Ostatnie co pamiętam to rozpędzony samochód, jadący w moją stronę, a potem obudziłem się na tej polanie, gdzie znalazł mnie twój braciszek.
- Sa-samochód? - Line powtórzył nie rozumiejąc. - Co to jest?
- E... - podrapałem się w tył głowy. - Nie ważne... Możecie mnie uznać za wariata, ale...
- Tutaj nie ma wariatów - przerwał mi ten ważniak.
- Dobra.. - machnąłem ręką. - Chodzi mi o to, że wydaje mi się być to snem, ale jest zbyt realny, więc na wszelki wypadek wolałbym się dowiedzieć jak wrócić... - Zastanowiłem się chwilę nad sensem swojej wypowiedzi, którego nie było. - Macie tu jakiegoś uczonego, albo maga? - zapytałem kierując się logiką filmów oraz książek.
- Jest tylko wyrocznia Księżnej... - ciemnowłosy westchnął.
- Mówiłem, że cię do niej zabiorę, ale to jutro! - jego brat uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Jeśli chcesz wrócić, tam skąd przybyłeś i gdzie są te "samochód" to ona powinna ci pomóc, ale fakt. Po zajściu słońca nie można przeszkadzać Księżnej i również dla własnego bezpieczeństwa lepiej nie ruszać się z domu - dodał, dokańczając wcześniejszą wypowiedź.
- Gdzie są "samochody", tak się odmienia - sprostowałem.
- No i co? U nas ich nie ma, nie muszę tego wiedzieć - wzruszył ramionami. Powstrzymałem się od zgryźliwej uwagi. Wener obrócił się na pięcie i ruszył do, wcześniej zauważonego przeze mnie, ogródka. - Lineworch, pokaż naszemu gościowi wolny pokój, a ja zbiorę to co mamy i spróbuję przygotować kolację - powiedział jeszcze.
- Tak jest braciszku! - odrzekł mu posłusznie, następnie odwrócił się w moją stronę. - Nie martw się, może najmilszy nie jest, ale i tak będzie się tobą opiekował... - rzekł do mnie cicho, by jego brat nie usłyszał, po czym słodko zachichotał. - Dobrze więc, zapraszam do środka! - otworzył przede mną drzwi do wnętrza nory, że tak to nazwę. Niepewnie wszedłem do środka.
Mimo, że dom oplatały tylko korzenie, nie było tu zimno, wręcz przeciwnie, całkiem ciepło. Pierwsze pomieszczenie było bardzo duże. Po lewej stronie znajdowała się mała kuchnia, która wyglądała tak... Normalnie. Na środku stał okrągły, drewniany stół, a przy nim cztery krzesła. Pod ścianą, po prawej stronie była jedna wielka półka na książki, po brzegi zapełniona różnymi tomami, a obok niej mała kanapa koloru waniliowego.
- Ładne mieszkanko... - skomentowałem wchodząc głębiej. - Przytulne.
- Wiem! Ale chodź dalej! Pokaże ci twój pokój - króliko-podobny ruszył w stronę krótkiego korytarza. Faktycznie, tylko z perspektywy zewnętrznej domek wyglądał na mały, w środku był wielki.
W korytarzu były cztery pary drzwi. Line otworzył drugie od lewej, ukazując przede mną skromy pokoik, z jednoosobowym łóżkiem, biurkiem z krzesłem, oraz kolejną, ale tym razem małą, półką na książki.
- Ja jestem obok! - wskazał na pierwsze drzwi. - Tutaj jest toaleta, a naprzeciwko, to pokój Wenera. Proszę! Rozgość się! - uśmiechnął się promiennie. Wydawał się za szczęśliwy, to mnie trochę przytłaczało, może dlatego, nie czuję do niego zbytniej sympatii... Poprawka, ja do nikogo nie czuję sympatii.
- Dziękuję... - odpowiedziałem, próbując odwzajemnić jego uśmiech, ale wyszedł mi tylko krzywy grymas.
- Nie podoba ci się? - zapytał, a jego długie uszy, powoli zaczęły opadać, chyba z powodu, tego, że sprawiłem mu przykrość.
- Nie! - natychmiastowo zaprzeczyłem, a uszy wróciły na swoje miejsce. Westchnąłem. - Jest mi bardzo miło, że mogę u was na ten krótki czas zamieszkać... - wszedłem do pokoju.
- To nam jest miło, że przyjmujesz naszą gościnę! - odpowiedział wesoło.
- Twojemu bratu chyba to się nie za bardzo podoba - mruknąłem.
- Mówiłem, że masz się nim nie przejmować! - pogroził mi palcem. - On taki się wydaje, ale to mój kochany braciszek i ja wiem, że naprawdę jest bardzo przyjazną osobą, musisz się do niego przekonać, a on do ciebie. Poza tym ty też wydajesz się kimś niezbyt skorym do znajomości, prawda? - zapytał stając obok mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Trochę.
- Więc spróbuj się do nas przekonać dobrze? - ponownie się uśmiechnął. Dobra, może jednak go polubię...


6/14/2015

Chapter I: Czy to tania podróba Alicji?

Oczywiście, tym okropnym dźwiękiem okazał się mój cholerny budzik. Wyłączyłem go szybko i usiadłem na skraju łóżka. Kolejny dzień, który muszę spędzić w szkole, pięknie. Pewnie znowu zasnę na którejś z lekcji. Mimo tak miłych snów, czuję, że to właśnie przez nie źle mi się sypia. Przeczesałem palcami moje ciemne włosy i westchnąłem. No cóż, trzeba to jakoś przeżyć... Właśnie, "jakoś".
Podniosłem się leniwie z łóżka, przy okazji sięgając po koszulkę, która gdzieś szwendała się po podłodze. Szybko ją założyłem, a następnie ubrałem resztę rzeczy i zbiegłem na dół, na śniadanie. Oczywiście, rodziców już dawno nie ma, pracują. Wyciągnąłem z lodówki mleko, a z szafki płatki oraz miskę. Połączyłem oba składniki, przystępując do konsumpcji. Ech, dzisiaj kartkówka z biologi, niech mnie ktoś zabije. Zerknąłem na zegarek - zaraz się spóźnię…
Odszedłem od nieskończonego śniadania i wziąłem z kanapy mój plecak, który leżał tu od wczoraj, a następnie szarą bluzę z wieszaka. Po drodze do drzwi zajrzałem jeszcze do lustra, by poprawić te czarne kłaki, ale dałem za wygraną. Zauważyłem też, że pod moimi brązowymi oczami widnieją całkiem niemałe wory. Co jak co, ale nie myślałem, że od przyjemnych snów nie da się wyspać...
Zerknąłem ostatni raz na zegarek... Szlag, zaraz naprawdę się spóźnię. Wybiegłem przez drzwi frontowe, a następnie się cofnąłem by je zamknąć. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę szkoły, po drodze zakładając bluzę. Stanąłem przed pasami na czerwonym świetle i wyjąłem przy okazji telefon by zobaczyć, jak naprawdę zaraz będę miał przerąbane. Pięć minut...
Świtało zmieniło swój kolor, a ja biegiem udałem się w dalszą drogę, nie zwracając uwagi na przechodniów, których niechcący popychałem. Jak się tym razem spóźnię, Wrona nie da mi żyć. Wrona - moja nauczycielka biologii, którą akurat dziś muszę mieć pierwszą...
Znowu stanąłem na kolejnych pasach. Spojrzałem jakby od niechcenia w prawo i wtedy znowu zobaczyłem... Te białe królicze uszy wystające zza budynku. Zamrugałem kilka razy, jakby nie wierząc w to co ukazują mi oczy. Tak jak myślałem, zaraz zniknęły. Uderzyłem się lekko w głowę. Odbija mi już. To wszystko przez niewyspanie. Zwróciłem ponownie wzrok na światło, ale nic. Nadal było irytująco czerwone, mimo że żaden samochód akurat nie jechał. No co za cholerstwo! Westchnąłem tylko i nadal czekałem. Zerknąłem jeszcze raz kątem oka, w stronę, w którą ujrzałem białe uszy, ale zamiast nich zobaczyłem tylko jak ktoś czym prędzej przebiega przez ulicę. To stało się tak szybko, że zupełnie rozmazała mi się postura biegnącego. Biała, pędząca z szybkością światła plama. Przetarłem zmęczone oczy. Co jest ze mną dzisiaj nie tak? Światło w końcu zmieniło swój kolor, a ja ponownie udałem się w stronę szkoły ignorując to co widziałem, to przecież tylko zmęczenie... I wtedy usłyszałem pisk. Odwróciłem się w jego stronę, będąc jeszcze na środku ulicy. Samochód jechał prosto w moją stronę, a ja stałem jak sparaliżowany. Nagle urwał mi się film.


Poczułem pod sobą zimną trawę, a na twarzy ciepło słońca, jednak po chwili ktoś mi to światło zasłonił. Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą twarz jakiegoś chłopaka. Miał śnieżnobiałe włosy, z których wyrastały dziwnie znajome mi białe, długie, królicze uszy. Oczy miał jaskrawo zielone. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Nic ci nie jest? - zapytał przekręcając delikatnie łepek na bok.
- Raczej n-nie... - odpowiedziałem słabym głosem, podnosząc się do siadu. Głowa mnie tylko strasznie bolała. Spojrzałem na niego jeszcze raz i zauważyłem, że nie tylko jego uszy wydają się nadzwyczajne, także jego ubiór nie był typowy. Miał na sobie białą koszulę, w żółte paski, a na to jeszcze czerwoną kamizelkę. Przy szyi posiadał wielką jasno-zieloną muszkę, która pasowała tylko do jego również zielonych, krótkich spodenek. Na nogach widniały białe podkolanówki, jedna podciągnięta jak należy, a druga niechlujnie opadnięta. Buty miał nawet dwukolorowe - jeden żółty, drugi fioletowy. Tak, to naprawdę był niecodzienny strój.
Rozejrzałem się dookoła zastanawiając się gdzie ja w ogóle jestem. Trawa była dziwnie zielono - pomarańczowa. Obok płynął mały strumyk, a za nim widniały krzaki o czerwonych liściach. Całą polanę otaczały tylko różnokolorowe drzewa. Śpię? Zemdlałem? Zmarłem? Ostatnie co pamiętam to rozpędzony samochód, jadący prosto w moją stronę. Gdzie ja do cholery jasnej jestem...
Wstałem otrzepując się z ziemi, po czym ponownie spojrzałem na dziwnego chłopaka. Tak, ja na pewno śpię.
- Powiesz mi gdzie jestem? - zapytałem.
- No... Jesteś tutaj - uśmiechną się promiennie.
- Tutaj? Czyli gdzie? - jego odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Hm... Tutaj.
- Ale jak to "tutaj" się nazywa?
- To tutaj nie ma nazwy.. - odpowiedział ponownie przekręcając łepek na bok, przez co jego uszy poleciały w dół.
- A najbliższe miasto?
- Hm... Chodzi ci o królestwo?
- Może i być królestwo... - westchnąłem.
- Nie jesteś stąd, prawda? - zapytał prostując głowę.
- No właśnie nie bardzo...
- Jestem Lineworch! - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Line... Co?
- Lineworch. A twoje imię?
- Adam...
- Uch, ależ dziwne.
- I mówi to koleś z imieniem Lineworch... - prychnąłem. - Mogę ci mówić Line?
- Line? - zaśmiał się. - Jeśli tak ci łatwiej, to proszę bardzo.
- Dzięki... Czuję się trochę jak w jakiejś taniej podróbie Alicji w Krainie Czarów, jeszcze tylko Kapelusznika brakuje... - mruknąłem pod nosem.
- Kapelusznika? - powtórzył nie rozumiejąc.
- Nie ważne... - machnąłem ręką. - Mógłbyś mi dokładnie powiedzieć gdzie ja jestem i co tu jest za królestwo? I dlaczego masz uszy?
- Hm... - zastanowił się przez chwilę. Jego "hm" zaczęło mnie już trochę irytować. - To miejsce nie posiada nazwy, tak jak Królestwo. Jest to po prostu Królestwo - wzruszył ramionami. - Jeśli chodzi o uszy... - złapał za jedno z nich i lekko pociągnął. - Mam je od urodzenia. Za to ty nic nie masz... Jesteś zmiennokształtny? - zapytał przyglądając mi się.
- Nie, jestem człowiekiem - wywróciłem oczami.
- Hm? - zrobił krok w przód, przyglądając mi się jeszcze uważniej. - Chyba powinienem cię zabrać do Księżnej - zaśmiał się delikatnie, całkiem uroczo.
- Księżnej?
- No tak. Jest władczynią całej tej krainy. Ale wpierw, zapraszam cię do siebie. Niedługo się ściemni, a po zachodzie słońca jest tu niezbyt bezpiecznie. Poza tym, nie powinno się w nocy przeszkadzać Księżnej, tak nie wypada.
- Wiesz... Uczono mnie by nie ufać obcym... - uśmiechnąłem się nerwowo. - Szczególnie jeśli jeszcze wyglądają dosyć... Niecodziennie.
- Spokojnie, mnie nie musisz się bać! - ponownie uśmiechnął się szeroko. - Prędzej już mojego brata... - puścił mi oczko. Złapał za mój nadgarstek i zaczął prowadzić w stronę lasu.
- Dam radę iść sam... - powiedziałem wysuwając rękę z jego uścisku.
- Jak wolisz - wzruszył ramionami, nadal uśmiechając się promiennie.
Ugh, chyba nie pozostało mi nic innego jak za nim pójść. Może potem jak zaprowadzi mnie do tej całej "Księżnej" dowiem się gdzie jestem oraz jak wrócić, chociaż i tak w to wątpię...



6/05/2015

Prolog

Słyszę śpiew ptaków, leżąc pośród pomarańczowej łąki. Jasne słońce ogrzewa moją twarz, jednocześnie mnie oślepiając. Nie wiem gdzie jestem i co tu robię, ale czuję błogi spokój. Nie mam najmniejszej ochoty budzić się z tego snu. Wydaje mi się, że nie muszę się niczym martwić, żadnego stresu, żadnego pośpiechu. Po prostu ja, kwiaty oraz ciepłe słońce.
Ciszę przerywa cichy szelest liści. Podnoszę głowę, by rozejrzeć się po tej nienaturalnej polanie. Sponad czerwonych krzaków wyłaniają się białe, długie uszy królika, a zaraz obok nich drugie, czarne. Delikatnie przekręcam głowę, na bok i nie wiedząc czemu się im przyglądam. Ciemniejsze z uszu zaczęły uciekać w stronę drzew, ale ich właściciela nie spostrzegłem. Białe lekko okręcały się na wszystkie strony. Wtem obraz zaczął mi się mieszać i rozmazywać. Usłyszałem okropny, dudniący dźwięk. Wszystko się rozpłynęło we mgle, ale przeraźliwy odgłos nadal był słyszalny. Nagle nastała ciemność.