6/14/2015

Chapter I: Czy to tania podróba Alicji?

Oczywiście, tym okropnym dźwiękiem okazał się mój cholerny budzik. Wyłączyłem go szybko i usiadłem na skraju łóżka. Kolejny dzień, który muszę spędzić w szkole, pięknie. Pewnie znowu zasnę na którejś z lekcji. Mimo tak miłych snów, czuję, że to właśnie przez nie źle mi się sypia. Przeczesałem palcami moje ciemne włosy i westchnąłem. No cóż, trzeba to jakoś przeżyć... Właśnie, "jakoś".
Podniosłem się leniwie z łóżka, przy okazji sięgając po koszulkę, która gdzieś szwendała się po podłodze. Szybko ją założyłem, a następnie ubrałem resztę rzeczy i zbiegłem na dół, na śniadanie. Oczywiście, rodziców już dawno nie ma, pracują. Wyciągnąłem z lodówki mleko, a z szafki płatki oraz miskę. Połączyłem oba składniki, przystępując do konsumpcji. Ech, dzisiaj kartkówka z biologi, niech mnie ktoś zabije. Zerknąłem na zegarek - zaraz się spóźnię…
Odszedłem od nieskończonego śniadania i wziąłem z kanapy mój plecak, który leżał tu od wczoraj, a następnie szarą bluzę z wieszaka. Po drodze do drzwi zajrzałem jeszcze do lustra, by poprawić te czarne kłaki, ale dałem za wygraną. Zauważyłem też, że pod moimi brązowymi oczami widnieją całkiem niemałe wory. Co jak co, ale nie myślałem, że od przyjemnych snów nie da się wyspać...
Zerknąłem ostatni raz na zegarek... Szlag, zaraz naprawdę się spóźnię. Wybiegłem przez drzwi frontowe, a następnie się cofnąłem by je zamknąć. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę szkoły, po drodze zakładając bluzę. Stanąłem przed pasami na czerwonym świetle i wyjąłem przy okazji telefon by zobaczyć, jak naprawdę zaraz będę miał przerąbane. Pięć minut...
Świtało zmieniło swój kolor, a ja biegiem udałem się w dalszą drogę, nie zwracając uwagi na przechodniów, których niechcący popychałem. Jak się tym razem spóźnię, Wrona nie da mi żyć. Wrona - moja nauczycielka biologii, którą akurat dziś muszę mieć pierwszą...
Znowu stanąłem na kolejnych pasach. Spojrzałem jakby od niechcenia w prawo i wtedy znowu zobaczyłem... Te białe królicze uszy wystające zza budynku. Zamrugałem kilka razy, jakby nie wierząc w to co ukazują mi oczy. Tak jak myślałem, zaraz zniknęły. Uderzyłem się lekko w głowę. Odbija mi już. To wszystko przez niewyspanie. Zwróciłem ponownie wzrok na światło, ale nic. Nadal było irytująco czerwone, mimo że żaden samochód akurat nie jechał. No co za cholerstwo! Westchnąłem tylko i nadal czekałem. Zerknąłem jeszcze raz kątem oka, w stronę, w którą ujrzałem białe uszy, ale zamiast nich zobaczyłem tylko jak ktoś czym prędzej przebiega przez ulicę. To stało się tak szybko, że zupełnie rozmazała mi się postura biegnącego. Biała, pędząca z szybkością światła plama. Przetarłem zmęczone oczy. Co jest ze mną dzisiaj nie tak? Światło w końcu zmieniło swój kolor, a ja ponownie udałem się w stronę szkoły ignorując to co widziałem, to przecież tylko zmęczenie... I wtedy usłyszałem pisk. Odwróciłem się w jego stronę, będąc jeszcze na środku ulicy. Samochód jechał prosto w moją stronę, a ja stałem jak sparaliżowany. Nagle urwał mi się film.


Poczułem pod sobą zimną trawę, a na twarzy ciepło słońca, jednak po chwili ktoś mi to światło zasłonił. Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą twarz jakiegoś chłopaka. Miał śnieżnobiałe włosy, z których wyrastały dziwnie znajome mi białe, długie, królicze uszy. Oczy miał jaskrawo zielone. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Nic ci nie jest? - zapytał przekręcając delikatnie łepek na bok.
- Raczej n-nie... - odpowiedziałem słabym głosem, podnosząc się do siadu. Głowa mnie tylko strasznie bolała. Spojrzałem na niego jeszcze raz i zauważyłem, że nie tylko jego uszy wydają się nadzwyczajne, także jego ubiór nie był typowy. Miał na sobie białą koszulę, w żółte paski, a na to jeszcze czerwoną kamizelkę. Przy szyi posiadał wielką jasno-zieloną muszkę, która pasowała tylko do jego również zielonych, krótkich spodenek. Na nogach widniały białe podkolanówki, jedna podciągnięta jak należy, a druga niechlujnie opadnięta. Buty miał nawet dwukolorowe - jeden żółty, drugi fioletowy. Tak, to naprawdę był niecodzienny strój.
Rozejrzałem się dookoła zastanawiając się gdzie ja w ogóle jestem. Trawa była dziwnie zielono - pomarańczowa. Obok płynął mały strumyk, a za nim widniały krzaki o czerwonych liściach. Całą polanę otaczały tylko różnokolorowe drzewa. Śpię? Zemdlałem? Zmarłem? Ostatnie co pamiętam to rozpędzony samochód, jadący prosto w moją stronę. Gdzie ja do cholery jasnej jestem...
Wstałem otrzepując się z ziemi, po czym ponownie spojrzałem na dziwnego chłopaka. Tak, ja na pewno śpię.
- Powiesz mi gdzie jestem? - zapytałem.
- No... Jesteś tutaj - uśmiechną się promiennie.
- Tutaj? Czyli gdzie? - jego odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Hm... Tutaj.
- Ale jak to "tutaj" się nazywa?
- To tutaj nie ma nazwy.. - odpowiedział ponownie przekręcając łepek na bok, przez co jego uszy poleciały w dół.
- A najbliższe miasto?
- Hm... Chodzi ci o królestwo?
- Może i być królestwo... - westchnąłem.
- Nie jesteś stąd, prawda? - zapytał prostując głowę.
- No właśnie nie bardzo...
- Jestem Lineworch! - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Line... Co?
- Lineworch. A twoje imię?
- Adam...
- Uch, ależ dziwne.
- I mówi to koleś z imieniem Lineworch... - prychnąłem. - Mogę ci mówić Line?
- Line? - zaśmiał się. - Jeśli tak ci łatwiej, to proszę bardzo.
- Dzięki... Czuję się trochę jak w jakiejś taniej podróbie Alicji w Krainie Czarów, jeszcze tylko Kapelusznika brakuje... - mruknąłem pod nosem.
- Kapelusznika? - powtórzył nie rozumiejąc.
- Nie ważne... - machnąłem ręką. - Mógłbyś mi dokładnie powiedzieć gdzie ja jestem i co tu jest za królestwo? I dlaczego masz uszy?
- Hm... - zastanowił się przez chwilę. Jego "hm" zaczęło mnie już trochę irytować. - To miejsce nie posiada nazwy, tak jak Królestwo. Jest to po prostu Królestwo - wzruszył ramionami. - Jeśli chodzi o uszy... - złapał za jedno z nich i lekko pociągnął. - Mam je od urodzenia. Za to ty nic nie masz... Jesteś zmiennokształtny? - zapytał przyglądając mi się.
- Nie, jestem człowiekiem - wywróciłem oczami.
- Hm? - zrobił krok w przód, przyglądając mi się jeszcze uważniej. - Chyba powinienem cię zabrać do Księżnej - zaśmiał się delikatnie, całkiem uroczo.
- Księżnej?
- No tak. Jest władczynią całej tej krainy. Ale wpierw, zapraszam cię do siebie. Niedługo się ściemni, a po zachodzie słońca jest tu niezbyt bezpiecznie. Poza tym, nie powinno się w nocy przeszkadzać Księżnej, tak nie wypada.
- Wiesz... Uczono mnie by nie ufać obcym... - uśmiechnąłem się nerwowo. - Szczególnie jeśli jeszcze wyglądają dosyć... Niecodziennie.
- Spokojnie, mnie nie musisz się bać! - ponownie uśmiechnął się szeroko. - Prędzej już mojego brata... - puścił mi oczko. Złapał za mój nadgarstek i zaczął prowadzić w stronę lasu.
- Dam radę iść sam... - powiedziałem wysuwając rękę z jego uścisku.
- Jak wolisz - wzruszył ramionami, nadal uśmiechając się promiennie.
Ugh, chyba nie pozostało mi nic innego jak za nim pójść. Może potem jak zaprowadzi mnie do tej całej "Księżnej" dowiem się gdzie jestem oraz jak wrócić, chociaż i tak w to wątpię...



2 komentarze:

  1. Nie mogę się doczekać kontynuacji. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Tetsuri Masamoto23 czerwca 2015 13:11

    To trochę przypomina mi mix Alicji w krainie czarów, Czarnoksiężnika z krainy Oz i Narnii. Efekt całkiem niezły :)
    Jeśli szukasz bety zgłoś się xD

    OdpowiedzUsuń