6/05/2015

Prolog

Słyszę śpiew ptaków, leżąc pośród pomarańczowej łąki. Jasne słońce ogrzewa moją twarz, jednocześnie mnie oślepiając. Nie wiem gdzie jestem i co tu robię, ale czuję błogi spokój. Nie mam najmniejszej ochoty budzić się z tego snu. Wydaje mi się, że nie muszę się niczym martwić, żadnego stresu, żadnego pośpiechu. Po prostu ja, kwiaty oraz ciepłe słońce.
Ciszę przerywa cichy szelest liści. Podnoszę głowę, by rozejrzeć się po tej nienaturalnej polanie. Sponad czerwonych krzaków wyłaniają się białe, długie uszy królika, a zaraz obok nich drugie, czarne. Delikatnie przekręcam głowę, na bok i nie wiedząc czemu się im przyglądam. Ciemniejsze z uszu zaczęły uciekać w stronę drzew, ale ich właściciela nie spostrzegłem. Białe lekko okręcały się na wszystkie strony. Wtem obraz zaczął mi się mieszać i rozmazywać. Usłyszałem okropny, dudniący dźwięk. Wszystko się rozpłynęło we mgle, ale przeraźliwy odgłos nadal był słyszalny. Nagle nastała ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz