Podczas dalszej drogi udało mi się dowiedzieć od Line'a co to jest przepływka i Quprium. To pierwsze to zwykły wodny spacer, który mogą uprawiać tylko osoby takie jak Fal, zaś to drugie… Nadal nie bardzo to rozumiem, ale jest to coś w stylu kamienia energii. Syreny przypływają do niego, gdy posiadają jakąś wewnętrzną rozterkę, lub problem. Jego „moc” pozwala takim istotom uspokoić się oraz w ciszy pomyśleć, rozwiązać kłopot, albo odprężyć. Line dodał, że dzięki niemu „pływające piękności” mogą w spokoju, żyć pod wodą. Nie wiadomo co by się stało, gdyby ktoś odważył się zniszczyć te kamienie energii, ale podobno niemożliwe jest by po tym, wszystko wróciło do normy. Jest to symbol ich… Życia? Coś w tym rodzaju.
- Oh! Już niedaleko! - wykrzyknął Line, wskazując na ogromną, żelazną bramę, która ukazała się zaraz po wyjściu z lasu. Prowadziła do niej żółta, wydeptana ścieżka, wokół której rozpościerało się morze pól. Królestwo otaczał wielki mur, który można by było ominąć górą, tylko przy pomocy dźwigu, ewentualnie czegoś większego.
- Wow… - krótki komentarz z mojej strony. Nie odważyłem się powiedzieć niczego więcej, bo nawet nie miałem pomysłu co bym mógł. To było po prostu jedno, wielkie „wow”. Ponad mury unosiły się dachy domów, a największym z nich była oczywiście wieża zamkowa. Wyróżniała się pośród innych, szarych dachówek, gdyż posiadała jasno-waniliowy odcień, a ściany tejże kondygnacji były koloru fioletowego.
Po krótkiej przechadzce znaleźliśmy się w końcu przed ów żelazną bramą, której strzegli dwaj uzbrojeni w miecze, szlachetni rycerze w czarnych zbrojach. Byli masywni, umięśnieni, a wzrostem przewyższali nas o prawie dwa metry. Ich twarze zakrywały również czarne hełmy, z których górnej części wychodziły także ciemnie pióra. Wyglądali lekko upiornie, co bardzo kontrastowało z wyglądem otoczenia…
- Heej! - Line zamachał im z dołu, bardzo zadzierając głowę do góry. Obaj, jak roboty, zwrócili hełmy w naszą stronę. Aż mnie ciarki przeszły. - My do Księżnej!
Robo-rycerze spojrzeli na siebie, jak zaprogramowani, po czym zaraz wrócili do pierwotnej pozy patrzenia się przed siebie. Line był iście spokojny, a wręcz bardziej podekscytowany, czyli w sumie jak zawsze. Kilka sekund minęło i wtedy…
Wokół jednego ze strażników pojawił się ciemny, ale jednocześnie przezroczysty i świecący obłok. Okręcił się, by po chwili zakryć widok na masywnego jegomościa. Mrugnąłem zaledwie raz, a przede mną oraz Line'm ukazał się nagle kociak. Mały, czarny, z również całymi czarnymi oczkami. Miauknął, podszedł do bramy, uderzył w nią swoją tyci łapką, a ta odpowiedziała takim hukiem, jakby przywalił w nią sam Herkules… I poczęła się otwierać. Mój podbródek w tej chwili zamiatał piaskową ścieżkę. Bo nie ma to jak zamiatać ścieżki, czyż nie?
- Dziękuję Qubinie – powiedział miło mój przyjaciel do kotka, lekko głaskając go po małej główce. Zwierzak w odpowiedzi miaukną, ewidentnie zadowolony z tej krótkiej pieszczoty. Po momencie wrócił na swoje miejsce. Gdy go mijaliśmy, by wejść do środka Królestwa, począł się odmieniać…
- O-on… Jak to..? Że.. Kot..? Co..? - dopiero będąc za zamkniętą bramą dotarło do mnie co widziałem. Wskazywałem na nią, jakby chcąc wskazać na kociego rycerza i zwracałem głowę to w stronę Line'a, to z powrotem na masywne wejście. Mój mózg chyba w tej chwili miał całkowitego laga i error 404.
- Hm? - chłopak przechylił główkę na bok, zastanawiając się pewnie co chce mu przekazać.
- Jak on w… Że kota?!
- U ciebie tak się nie dzieje? - energicznie na to pytanie zaprzeczyłem. - Qubin i Qubert to strażnicy Królestwa. Magiczne zwierzaki wytresowane przez Księżną. Są jej bardzo poddani… - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Może i wyglądaj strasznie, ale tak naprawdę to bardzo przymilne zwierzątka! - klasnął uradowany w dłonie.
Mój podbródek nadal zamiatał piach z ulic… Właśnie!
Otrząsnąłem się z szoku, po przywitaniu kociego rycerza, by zaraz na nowo zadziwić się tym razem wyglądem Królestwa od wewnątrz… Aua, moja broda.
Ulice były z kamienia, żółtego, domy najróżniejszych, jasnych kolorów. Wszystkie możliwe barwy, ale w rozjaśnieniu. Tylko zamek, który wyróżniał się największą kondygnacją oraz ozdobami, był ciemniejszego odcienia, jak wieża, fioletowego. Ludzi trudniej mi opisać…
Kiedy szedłem tak za Line'em w stronę zamku Księżnej, minął nas jeden krasnal, albo… Liliput? Nie wiem, był niski oraz widocznie się gdzieś spieszył. Po jednej stronie ulicy jakiś bardzo wysoki pan, ubrany w elegancki garnitur rozmawiał z… Kwiaciarką, tej samej „rasy” co Line. Musiała bardzo zadzierać głowę, do góry, ale nie widać było, by jej to jakoś przeszkadzało. Jej białe uszy zwisały w dół, co chwilę też musiała poprawiać swoje okulary. Wyglądała na bardzo uroczą osobę. Po drugiej stronie naszej drogi, kilka dzieciaków grało w piłkę. Był wśród nich taki co, by przechytrzyć swoich przyjaciół, zmieniał się w szczura i łapał się piłki. A kiedy na nowo stawał się sobą, pozostawały mu charakterystyczne uszy oraz mysi ogon. Kolejny z dzieciaków miał za to na głowie, zamiast włosów, dziwne napisy. Ich koleżanka co chwilę zaś znikała, a następnie pojawiała się w innym miejscu. Więc albo mogła stawać się niewidzialna, albo posiadała umiejętność teleportacji… Czuję się trochę jak w nowym komiksie o X-menach.
Miałem dylemat – pytać o to wszystko Line'a, czy dać sobie spokój, rzucić przysłowiowym stołem i szukać wyjścia z tego dziwnego miejsca. Bardziej skłaniałem się ku drugiej opcji, więc reszcie istot już nie miałem zamiaru się przyglądać. Szedłem posłusznie za Line'm.
Zamek. Wielki, fioletowy, ozdobny… Ogromne drzwi frontowe pokryte złotem, oraz czerwonymi wykończeniami. Rzyganie tęczą nabiera teraz całkowicie nowego znaczenia. Mój przyjaciel skocznym krokiem podszedł do ów wrót, by następnie zapukać, tak delikatnie, jakby bał się, że wystraszy domowników. Ja ledwo co usłyszałem to jak jego ręka obija się o złote… Drewno. Nie zrozumiałem, po raz kolejny, tego jak drzwi otwarły się same. Zostałem od razu rzucony na głęboką wodę i wydaje mi się, że chyba tonę…
Ruszyliśmy od razu wzdłuż jasnego korytarza. Pod nami na zmianę kolidowały beżowo-mdłe płytki, przez środek których, rozpostarty był jasnoróżowy, długi dywan, niczym w Hollywood. Przy ścianach stały ogromne kolumny, podtrzymujące całą konstrukcję. W sumie nie zwróciłem uwagi, iż od wejścia była to już sala tronowa…
Na końcu ogromnej sali, jak zawsze musiał stać, na kilkustopniowym podeście, ogromny tron. Ten był cały złoty z różowym, miękkim obiciem. Wokół niego, wręcz na całej, wysokiej ścianie, rosły długie rośliny. Niczym bluszcz z kwiatami wiśni, oraz żółtych róż… Bardzo dziewczęco.
Na tronie… Aua, moja broda ponownie.
- Księżno! - wykrzyczał szczęśliwy Line biegnąc jej na przywitanie. Drobna dziewczynka, o wzroście prawie, że niecałego metra zeskoczyła ze swojego wielkiego tronu i potupała w stronę chłopaka, zaraz się z nim przytulając.
- Witaj Lineworch – rzekła, gdy ten tylko podniósł ją na swoje ręce, niczym młodszą siostrę. - Co cię do mnie sprowadza?
Dziewczynka miała mocno różowe włosy, upięte w dwa puszyste kucyki po bokach głowy, za pomocą gwiazdkowych… Spinek? Do tego prosta grzywka, którą dodatkowo, jakby przytrzymywała złota tiara, idealnie dopasowana do jej dziecięcej główki. Jej policzki zdobiły delikatne rumieńce oraz gwiazdki, mające na celu być dziwnego rodzaju piegami. Ubrana była w słodką, różowo-błękitną sukienkę, z falbankami i innymi takimi…
- Mój przyjaciel – tu Line wskazał na mnie.
- Hmm… - Księżna zmierzyła mnie wzrokiem swoich błękitnych oczu od stóp do głów. - Postaw mnie – rozkazała władczym tonem. Po sekundzie podeszła do mnie, a raczej podreptała pod moje stopy i machnęła swoim słodko-różowym berłem, również z zakończeniem gwiazdki, którą otaczały błękitne pierścienie, wprost jakby w moją twarz. - Ty! Jak cię zwą?
- A-adam… - wykasłałem wręcz, jakby Sahara pojawiła się w moim gardle. Przez szok zaschło mi w ustach.
- A więc Adam… Jesteś ładny, zostaniesz moim mężem – to dokładnie było stwierdzenie, wypowiedziane poważnie, a zarazem piskliwym głosem czterolatki.
Mój mózg eksplodował.
- Echehe… - Line jakby sam był zdziwiony. - Księżno… Heeh… - i również, jak ja, nie wiedział co powiedzieć. - Wydaje mi się iż Adam nie jest raczej zainteresowany posadą Księcia…
- Huh? - dziewczynka zwróciła na niego wzrok, jakby nie dowierzając, że on naprawdę to powiedział. - Inni władcy wręcz się zabijają o tą posadę – prychnęła. - Ty! - znowu wskazała swoim uroczym berłem na mnie. - Naprawdę nie chcesz władać wraz ze mną Królestwem?
Zamurowany, tylko przecząco pokręciłem głową.
- Uch, no cóż. Trudno – mruknęła Księżna i wróciła z powrotem na swój tron.
Dopiero teraz zauważyłem, że w cieniu tronu chowa się postać. Ciemnoniebieski płaszcz z kapturem zasłaniał jej twarz. Garbiła się lekko. Wyglądała trochę, jakby bała się mojego wzroku… Gdy tylko zauważyła, że jej się przyglądam, cofnęła się bardziej za tron, znikając mi z oczu.
- A więc co was do mnie tak naprawdę sprowadza? - zapytała dziewczynka, machając swoimi małymi stópkami, gdyż tron był dla niej za wysoki…
- To tak… - zaczął Line, odchrząkając. - Adam, tak jakby, jest--
- Z innego świata – nagle jego wypowiedź przerwała zakapturzona postać. - Alternatywnego. Posiadasz umiejętność, która zdarza się rzadko ludziom – wyszła zza tronu. Po głosie mogłem rozpoznać iż jest to dorosła, a wręcz stara kobieta.
- Wyrocznio? - zwróciła się wtem do niej Księżna. - Wytłumaczysz mi to?
- O Święta… - westchnęła kobieta. - Nie wiem jak, ale najwidoczniej jakimś magicznym trafem, ten chłopiec przeszedł przez wyrwę wymiarową i trafił do naszej rzeczywistości.
- Wyrwę wymiarową? - zdziwiła się dziewczynka.
- Święta, a mówiłam, byś uważała na swoich lekcjach nauki wszechświata, mówiłam…
- Tak, tak, tak – Księżna obojętnie machnęła ręką. - Więc o co konkretnie chodzi? - zwróciła się z powrotem do Line'a.
- Adam chciałby wrócić do siebie.
- Właśnie… Jest to jakoś możliwe? - uzupełniłem jego wypowiedź, ale zwróciłem się do Wyroczni. Ta również zmierzyła mnie wzrokiem, tak przynajmniej czułem, bo spod cienia kaptura nie widziałem jej wyrazu twarzy.
- Hmm… - kobieta zwróciła wzrok w stronę roślin naściennych. - Postaram się znaleźć sposób… Jednak, niczego nie obiecuję.
I nagle się uśmiechnąłem. Większa nadzieja wpłynęła w moje serce, dając zupełnie inny widok na sytuację. O tak!
Line widząc wyraz mojej twarzy sam się uśmiechnął jeszcze szerzej… Po sekundzie, nagle jego oczy zmieniły kolor na złoty, ale teraz mnie już to nawet nie zdziwiło.
- Mówiłem, że Księżna i jej Wyrocznia załatwią sprawę! - odrzekł podskakując oraz klaskając ze szczęścia.
- Dziękuję Wyrocznio, a także tobie Księżno… - odrzekłem, kłaniając się lekko, tak jak to zawsze się powinno robić przy kimś wysoko postawionym.
- W takim razie, może przemyślisz sprawę z małżeństwem? - powiedziała wprost dziewczynka.
- H-heh… Emm… - nerwowo podrapałem się w tył głowy. - N-nie jest Księżna dla mnie trochę za młoda..?
- Pff – prychnęła. - Mam 153 lata, jak śmiesz nazywać mnie młodszą od siebie?!
- 153..? - aua, moja broda po raz kolejny.
- Oh! Już niedaleko! - wykrzyknął Line, wskazując na ogromną, żelazną bramę, która ukazała się zaraz po wyjściu z lasu. Prowadziła do niej żółta, wydeptana ścieżka, wokół której rozpościerało się morze pól. Królestwo otaczał wielki mur, który można by było ominąć górą, tylko przy pomocy dźwigu, ewentualnie czegoś większego.
- Wow… - krótki komentarz z mojej strony. Nie odważyłem się powiedzieć niczego więcej, bo nawet nie miałem pomysłu co bym mógł. To było po prostu jedno, wielkie „wow”. Ponad mury unosiły się dachy domów, a największym z nich była oczywiście wieża zamkowa. Wyróżniała się pośród innych, szarych dachówek, gdyż posiadała jasno-waniliowy odcień, a ściany tejże kondygnacji były koloru fioletowego.
Po krótkiej przechadzce znaleźliśmy się w końcu przed ów żelazną bramą, której strzegli dwaj uzbrojeni w miecze, szlachetni rycerze w czarnych zbrojach. Byli masywni, umięśnieni, a wzrostem przewyższali nas o prawie dwa metry. Ich twarze zakrywały również czarne hełmy, z których górnej części wychodziły także ciemnie pióra. Wyglądali lekko upiornie, co bardzo kontrastowało z wyglądem otoczenia…
- Heej! - Line zamachał im z dołu, bardzo zadzierając głowę do góry. Obaj, jak roboty, zwrócili hełmy w naszą stronę. Aż mnie ciarki przeszły. - My do Księżnej!
Robo-rycerze spojrzeli na siebie, jak zaprogramowani, po czym zaraz wrócili do pierwotnej pozy patrzenia się przed siebie. Line był iście spokojny, a wręcz bardziej podekscytowany, czyli w sumie jak zawsze. Kilka sekund minęło i wtedy…
Wokół jednego ze strażników pojawił się ciemny, ale jednocześnie przezroczysty i świecący obłok. Okręcił się, by po chwili zakryć widok na masywnego jegomościa. Mrugnąłem zaledwie raz, a przede mną oraz Line'm ukazał się nagle kociak. Mały, czarny, z również całymi czarnymi oczkami. Miauknął, podszedł do bramy, uderzył w nią swoją tyci łapką, a ta odpowiedziała takim hukiem, jakby przywalił w nią sam Herkules… I poczęła się otwierać. Mój podbródek w tej chwili zamiatał piaskową ścieżkę. Bo nie ma to jak zamiatać ścieżki, czyż nie?
- Dziękuję Qubinie – powiedział miło mój przyjaciel do kotka, lekko głaskając go po małej główce. Zwierzak w odpowiedzi miaukną, ewidentnie zadowolony z tej krótkiej pieszczoty. Po momencie wrócił na swoje miejsce. Gdy go mijaliśmy, by wejść do środka Królestwa, począł się odmieniać…
- O-on… Jak to..? Że.. Kot..? Co..? - dopiero będąc za zamkniętą bramą dotarło do mnie co widziałem. Wskazywałem na nią, jakby chcąc wskazać na kociego rycerza i zwracałem głowę to w stronę Line'a, to z powrotem na masywne wejście. Mój mózg chyba w tej chwili miał całkowitego laga i error 404.
- Hm? - chłopak przechylił główkę na bok, zastanawiając się pewnie co chce mu przekazać.
- Jak on w… Że kota?!
- U ciebie tak się nie dzieje? - energicznie na to pytanie zaprzeczyłem. - Qubin i Qubert to strażnicy Królestwa. Magiczne zwierzaki wytresowane przez Księżną. Są jej bardzo poddani… - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Może i wyglądaj strasznie, ale tak naprawdę to bardzo przymilne zwierzątka! - klasnął uradowany w dłonie.
Mój podbródek nadal zamiatał piach z ulic… Właśnie!
Otrząsnąłem się z szoku, po przywitaniu kociego rycerza, by zaraz na nowo zadziwić się tym razem wyglądem Królestwa od wewnątrz… Aua, moja broda.
Ulice były z kamienia, żółtego, domy najróżniejszych, jasnych kolorów. Wszystkie możliwe barwy, ale w rozjaśnieniu. Tylko zamek, który wyróżniał się największą kondygnacją oraz ozdobami, był ciemniejszego odcienia, jak wieża, fioletowego. Ludzi trudniej mi opisać…
Kiedy szedłem tak za Line'em w stronę zamku Księżnej, minął nas jeden krasnal, albo… Liliput? Nie wiem, był niski oraz widocznie się gdzieś spieszył. Po jednej stronie ulicy jakiś bardzo wysoki pan, ubrany w elegancki garnitur rozmawiał z… Kwiaciarką, tej samej „rasy” co Line. Musiała bardzo zadzierać głowę, do góry, ale nie widać było, by jej to jakoś przeszkadzało. Jej białe uszy zwisały w dół, co chwilę też musiała poprawiać swoje okulary. Wyglądała na bardzo uroczą osobę. Po drugiej stronie naszej drogi, kilka dzieciaków grało w piłkę. Był wśród nich taki co, by przechytrzyć swoich przyjaciół, zmieniał się w szczura i łapał się piłki. A kiedy na nowo stawał się sobą, pozostawały mu charakterystyczne uszy oraz mysi ogon. Kolejny z dzieciaków miał za to na głowie, zamiast włosów, dziwne napisy. Ich koleżanka co chwilę zaś znikała, a następnie pojawiała się w innym miejscu. Więc albo mogła stawać się niewidzialna, albo posiadała umiejętność teleportacji… Czuję się trochę jak w nowym komiksie o X-menach.
Miałem dylemat – pytać o to wszystko Line'a, czy dać sobie spokój, rzucić przysłowiowym stołem i szukać wyjścia z tego dziwnego miejsca. Bardziej skłaniałem się ku drugiej opcji, więc reszcie istot już nie miałem zamiaru się przyglądać. Szedłem posłusznie za Line'm.
Zamek. Wielki, fioletowy, ozdobny… Ogromne drzwi frontowe pokryte złotem, oraz czerwonymi wykończeniami. Rzyganie tęczą nabiera teraz całkowicie nowego znaczenia. Mój przyjaciel skocznym krokiem podszedł do ów wrót, by następnie zapukać, tak delikatnie, jakby bał się, że wystraszy domowników. Ja ledwo co usłyszałem to jak jego ręka obija się o złote… Drewno. Nie zrozumiałem, po raz kolejny, tego jak drzwi otwarły się same. Zostałem od razu rzucony na głęboką wodę i wydaje mi się, że chyba tonę…
Ruszyliśmy od razu wzdłuż jasnego korytarza. Pod nami na zmianę kolidowały beżowo-mdłe płytki, przez środek których, rozpostarty był jasnoróżowy, długi dywan, niczym w Hollywood. Przy ścianach stały ogromne kolumny, podtrzymujące całą konstrukcję. W sumie nie zwróciłem uwagi, iż od wejścia była to już sala tronowa…
Na końcu ogromnej sali, jak zawsze musiał stać, na kilkustopniowym podeście, ogromny tron. Ten był cały złoty z różowym, miękkim obiciem. Wokół niego, wręcz na całej, wysokiej ścianie, rosły długie rośliny. Niczym bluszcz z kwiatami wiśni, oraz żółtych róż… Bardzo dziewczęco.
Na tronie… Aua, moja broda ponownie.
- Księżno! - wykrzyczał szczęśliwy Line biegnąc jej na przywitanie. Drobna dziewczynka, o wzroście prawie, że niecałego metra zeskoczyła ze swojego wielkiego tronu i potupała w stronę chłopaka, zaraz się z nim przytulając.
- Witaj Lineworch – rzekła, gdy ten tylko podniósł ją na swoje ręce, niczym młodszą siostrę. - Co cię do mnie sprowadza?
Dziewczynka miała mocno różowe włosy, upięte w dwa puszyste kucyki po bokach głowy, za pomocą gwiazdkowych… Spinek? Do tego prosta grzywka, którą dodatkowo, jakby przytrzymywała złota tiara, idealnie dopasowana do jej dziecięcej główki. Jej policzki zdobiły delikatne rumieńce oraz gwiazdki, mające na celu być dziwnego rodzaju piegami. Ubrana była w słodką, różowo-błękitną sukienkę, z falbankami i innymi takimi…
- Mój przyjaciel – tu Line wskazał na mnie.
- Hmm… - Księżna zmierzyła mnie wzrokiem swoich błękitnych oczu od stóp do głów. - Postaw mnie – rozkazała władczym tonem. Po sekundzie podeszła do mnie, a raczej podreptała pod moje stopy i machnęła swoim słodko-różowym berłem, również z zakończeniem gwiazdki, którą otaczały błękitne pierścienie, wprost jakby w moją twarz. - Ty! Jak cię zwą?
- A-adam… - wykasłałem wręcz, jakby Sahara pojawiła się w moim gardle. Przez szok zaschło mi w ustach.
- A więc Adam… Jesteś ładny, zostaniesz moim mężem – to dokładnie było stwierdzenie, wypowiedziane poważnie, a zarazem piskliwym głosem czterolatki.
Mój mózg eksplodował.
- Echehe… - Line jakby sam był zdziwiony. - Księżno… Heeh… - i również, jak ja, nie wiedział co powiedzieć. - Wydaje mi się iż Adam nie jest raczej zainteresowany posadą Księcia…
- Huh? - dziewczynka zwróciła na niego wzrok, jakby nie dowierzając, że on naprawdę to powiedział. - Inni władcy wręcz się zabijają o tą posadę – prychnęła. - Ty! - znowu wskazała swoim uroczym berłem na mnie. - Naprawdę nie chcesz władać wraz ze mną Królestwem?
Zamurowany, tylko przecząco pokręciłem głową.
- Uch, no cóż. Trudno – mruknęła Księżna i wróciła z powrotem na swój tron.
Dopiero teraz zauważyłem, że w cieniu tronu chowa się postać. Ciemnoniebieski płaszcz z kapturem zasłaniał jej twarz. Garbiła się lekko. Wyglądała trochę, jakby bała się mojego wzroku… Gdy tylko zauważyła, że jej się przyglądam, cofnęła się bardziej za tron, znikając mi z oczu.
- A więc co was do mnie tak naprawdę sprowadza? - zapytała dziewczynka, machając swoimi małymi stópkami, gdyż tron był dla niej za wysoki…
- To tak… - zaczął Line, odchrząkając. - Adam, tak jakby, jest--
- Z innego świata – nagle jego wypowiedź przerwała zakapturzona postać. - Alternatywnego. Posiadasz umiejętność, która zdarza się rzadko ludziom – wyszła zza tronu. Po głosie mogłem rozpoznać iż jest to dorosła, a wręcz stara kobieta.
- Wyrocznio? - zwróciła się wtem do niej Księżna. - Wytłumaczysz mi to?
- O Święta… - westchnęła kobieta. - Nie wiem jak, ale najwidoczniej jakimś magicznym trafem, ten chłopiec przeszedł przez wyrwę wymiarową i trafił do naszej rzeczywistości.
- Wyrwę wymiarową? - zdziwiła się dziewczynka.
- Święta, a mówiłam, byś uważała na swoich lekcjach nauki wszechświata, mówiłam…
- Tak, tak, tak – Księżna obojętnie machnęła ręką. - Więc o co konkretnie chodzi? - zwróciła się z powrotem do Line'a.
- Adam chciałby wrócić do siebie.
- Właśnie… Jest to jakoś możliwe? - uzupełniłem jego wypowiedź, ale zwróciłem się do Wyroczni. Ta również zmierzyła mnie wzrokiem, tak przynajmniej czułem, bo spod cienia kaptura nie widziałem jej wyrazu twarzy.
- Hmm… - kobieta zwróciła wzrok w stronę roślin naściennych. - Postaram się znaleźć sposób… Jednak, niczego nie obiecuję.
I nagle się uśmiechnąłem. Większa nadzieja wpłynęła w moje serce, dając zupełnie inny widok na sytuację. O tak!
Line widząc wyraz mojej twarzy sam się uśmiechnął jeszcze szerzej… Po sekundzie, nagle jego oczy zmieniły kolor na złoty, ale teraz mnie już to nawet nie zdziwiło.
- Mówiłem, że Księżna i jej Wyrocznia załatwią sprawę! - odrzekł podskakując oraz klaskając ze szczęścia.
- Dziękuję Wyrocznio, a także tobie Księżno… - odrzekłem, kłaniając się lekko, tak jak to zawsze się powinno robić przy kimś wysoko postawionym.
- W takim razie, może przemyślisz sprawę z małżeństwem? - powiedziała wprost dziewczynka.
- H-heh… Emm… - nerwowo podrapałem się w tył głowy. - N-nie jest Księżna dla mnie trochę za młoda..?
- Pff – prychnęła. - Mam 153 lata, jak śmiesz nazywać mnie młodszą od siebie?!
- 153..? - aua, moja broda po raz kolejny.

Zakochałam się w tym rozdziale. Po prostu... KDFSJKF
OdpowiedzUsuńOpisy jak zawsze są fantastyczne, ale tym razem... aż mnie zamurowało, byłam w stanie sobie wszystko tak idealnie wyobrazić. I widać naprawdę spory progres w pisaniu! Kocham postacie coraz bardziej z rozdziału na rozdział, a Księżna mnie naprawdę urzekła ;u; Reakcje Adama są wręcz idealnie dopasowane do sytuacji. I kiedy wreszcie połowa nowości się wyjaśniła, teraz jest jeszcze więcej pytań XD Zastanawiam się na ile Adam tam zostanie, ale pls, niech to będzie długo, chcę więcej poczytać o tej krainie i jego przygodach dsfjf. Świetnie się czytało i aż chciałoby się poczytać więcej, więc jak zwykle wiernie wyczekuje dalszej częścii! ♥